Zasadniczo późno Laurénta zaczęły interesować dziewczęta; w dzieciństwie połowę z nich traktował jak połowę, a tą drugą połowę jako równe sobie. Nie zwracał uwagę na ich aparycję, bo i żadną się romantycznie nie interesował. Załóżmy, że to dobrze, iż pierwszy raz zakochał się mając szesnaście lat, bo była to miłość szczera, długa i nieszczęśliwa - dziewczyna była o dwa lata starsza i prowadzała się z dwa razy starszym barmanem. Ale ta sytuacja broń Boże Laurénta nie zraziła, nawet, jeśli swoje wycierpiał przez okrutne cztery miesiąca zadurzenia w pięknej Rosie. Wręcz przeciwnie - zaczął sobie towarzystwo kobiet znacznie cenić. Wybierał tylko te zadbane, zrównoważone i bez fetyszy na barmanów. Wiele z nich całował, jakiś procent również przewinął się przez jego łóżko, ale jeśli chodzi o stały związek - zdarzył się on raz. Jednorazowa, niestabilna znajomość zamieniła się w coś toksycznego, bo utrudniająca blondynowi przypadłość żądzy wyższości szybko dziewczynę przybiła i zmusiła do skapitulowania. Od tego czasu był samiuteńki. Przynajmniej ze strony statusu.
Próg ___ przekroczył ubrany w sposób mający akcentować jego wyższość nad pospolitymi gapiami, w każdym akcencie. Ściągał na siebie pół pogardliwe, pół wnikliwe spojrzenia, podążając przed siebie w kompletnym garniturze wartości samochodów co poniektórych obecnych, z płaszczem chwiejącym się kilka centymetrów nad ziemią w dłoni młodego mężczyzny/chłopaczka, wzrokiem skupionym na jakimś punkcie w przestrzeni. Poszukiwania dobiegły końca zasadniczo szybko, gdyż już po kilku chwilach błękitne tęczówki napatoczyły się na sylwetkę